Angielski lotnik. Wspomnienia Stefana Walczaka z lat okupacji niemieckiej

Wspomnienia Stefana Walczaka z lat okupacji niemieckiej
Wywiad przeprowadzony przez uczniów ZSZ – Jerzego Świątkowskiego i Sławomira Dziedziczaka

„Nie pamiętam, aby mnie coś tak w życiu przeraziło i tak mogło wstrząsnąć do głębi. W tej chwili mogłem zginąć i zadawałem sobie z tego sprawę, że tylko taki rachunek mnie czeka. Ale nienawiść do śmiertelnego wroga, tyrana, zbrodniarza i barbarzyńcy, a sympatia nasza do walczących z nim narodów była tak wielka, że każde ryzyko rozegrania walki wydawało się uzasadnione. Człowiek w obliczu wydarzenia czepie natchnienie z własnego serca i umacnia się w swych postanowieniach, chociaż jest pomny następstw już z góry przewidzianych. Sprawa to na pozór drobna, wydawać się może błaha i bez znaczenia, a jednak dla wroga wysokiej wagi. W konkretnym przypadku chodziło o przetransportowanie zestrzelonego angielskiego lotnika w okolicach Włocławka, który uratował się spadochronem i skrył w lasach majątku von Kronenberga. Polacy z tego majątku otoczyli należytą opieką pilota, a jeden zajął się jego transportem do Kutna. Gdy Niemcy przeszukiwali lasy i okoliczne wioski lotnik był już w Kutnie, Tego samego dnia należało go wysłać pośpiesznym pociągiem do Warszawy. Zadanie to zostało przekazane mnie, drogą podstępnego oszustwa i chytrej przebiegłości. Zbiega postanowiłem wprowadzić w sam środek pociągu na oczach Niemców. Chodziło bowiem o zmylenie wroga. Angielski lotnik został przebrany za kolejarza warszawskiego i szarówką wprowadzony do naszej poczekalni. Tu go posadziłem i dałem mu swoją kolację, która prawdopodobnie mu smakowała, chociaż to była czarna kawa z butelki i dwie kromki chleba z margaryną. Ubranie też całkiem pasowało jak ulał. Płaszcz pochodził z jakiegoś grubasa i wisiał na nim jak wór pokutniczy, a wielka czapka opierała się na nosie – zakrywała pół twarzy. W tym czasie została zarządzona ścisła obława i rewizja całego terenu dworcowego, Łącznie z dworcem i bagażownią. Wszystkie ulice wokół dworca i przejścia obstawione były gęstymi patrolami. Nie może być mowy, aby ktoś niepowołany mógł dostać się na dworzec, czy z niego na ulicę.
Akcją kierował super łotr Nisen, jego widok przeszył mnie lodowatym zimnem, który miał nieograniczoną władzę nad całym węzłem kolejowym, jego władzami, łącznie z celnikami i gestapo. Wszystkie światła zostały zgaszone tak na ulicach, jak i na dworcu. Zapanowała ogólna ciemność. Nagle drzwi się otworzyły, a w nich ukazał się sam Nisen. Jego widok przeszył mnie lodowatym zimnem, nogi zatrzęsły się pode mną, ale to trwało chwilę, po czym niewidzialna siła wyzwoliła mnie z tego stanu. Skośnie i wrogie oczy skierowały się najpierw na mnie i przeniosły się na zbiega. Wskazując go palcem spytał: „Wer ist da?” – na co zupełnie spokojnie odpowiedziałem, że jest to warszawski kolejarz. Uwierzył i nie legitymował ściganego – poszedł dalej. Niedługo wszedł pociąg pośpieszny Berlin-Kowel i ja ze swoim pasażerem oraz wózkami naładowanymi bagażami poszedłem do wagonu bagażowego, rzecz jasna za zgodą konduktora bagażowego, któremu za przysługę wręczyłem pół kg masła. Fortel udał się, a mam wrażenie, że sam pan Zagłoba herbu Wczele by mnie nie zganił, tylko ja do czasu otrzymania potwierdzenia o szczęśliwym zakończeniu podróży przez swojego pasażera czułem się jak nieboszczyk na chwilowym urlopie”.